View Colofon
Original text "Siempre hemos vivido en este pueblo" written in ES by Aixa De la Cruz Regúlez,
Other translations
Mentor

Marta Eloy Cichocka

Proofread

Marta Pustuła

Published in edition #2 2019-2023

Zawsze mieszkałyśmy w tej wiosce

Translated from ES to PL by Katarzyna Górska
Written in ES by Aixa De la Cruz Regúlez

Zmieniłyśmy skórę. To właśnie mówię sobie przed lustrem z tafli wody oferowanym nam przez kamienny żłób. We wsi nie ma już krów, dlatego to karmidło jest nasze, jak niemal wszystko, co nas otacza. Nasze i nikogo więcej. Spuścizna tych, które bytują i się buntują. Moja córka, z resztkami błota i suchymi liśćmi we włosach, wczepia się w moje ciało jak zwierzątko. Wózka nie używamy już od dawna – na wyboistych drogach jest bezużyteczny – a moje mięśnie dostosowały się do niej, do jej wagi i kształtów, nabierając nowych form, atletycznych, niewyobrażalnych. Nie jestem już szczupłą kobietą. Jestem rusztowaniem.

Jest sobotni poranek i właśnie skończyłyśmy przeczesywać okoliczne rowy w poszukiwaniu roślin leczniczych, które ja nazywam roślinami wiedźmy, żeby mała poznała swój rodowód, swoje pochodzenie. Spójrz, ten przyprawiający o mdłości krzak to ruta; w małych ilościach pomaga na zespół napięcia przedmiesiączkowego, w dużych dawkach jest silnym środkiem poronnym, jednym z najczęściej stosowanych w czasach, kiedy palono nas za knucie przeciwko naszym macicom. Moja córka ma półtora roku i eksperci są zgodni co do tego, że nie opanowała jeszcze języka ludzkiego – nauczyła się za to mowy roślin. Z zaskakującej wręcz odległości rozpoznaje fluorescencyjny pomarańcz nagietka lekarskiego, odróżnia malwowy kwiatu malwy od malwowego cykorii, a dzisiaj wyskoczyła z moich ramion na krzak ukryty w jeżynach, zupełnie nieistotny wśród tego rozkwitu identyczności, jakim oszałamia nas natura, a równocześnie wyeksponowany niewidzialnym fluidem emanującym również znad przepaści. Powstrzymałam ją, zanim jej rączki zdążyły pokryć się cygańskim zielem. Tego nie, maleńka. Datury to nieciekawa przejażdżka. Powodują amnezję wsteczną. Bieluń dziędzierzawy jest daturą. To, czego kiedyś używały wiedźmy, by odlecieć, aplikując sobie afrodyzjakalne smarowidła kijami od mioteł, teraz wykorzystują mężczyźni, by nas gwałcić.

Popatrzyła na mnie z uwagą, ale nie oddaliła się od niebezpieczeństwa, dlatego uniosłam ją w powietrzu moimi nowymi mięśniami atlety i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Jest sobotni ranek i jeszcze kilka miesięcy wcześniej spędziłybyśmy go, przeciskając się między półkami któregoś Flying Tiger: gumki do mazania w kształcie zajęcy, zające z plastiku, plastikowe drzewa w dzbankach w kształcie zajęcy, żadnego zająca na widoku. Teraz ukazują się w rytm naszych kroków, pozdrawiają nas zygzakiem, a my odwzajemniamy ich pozdrowienie. „Ceść”. Jest to pierwsze słowo naszego wspólnego języka i zwracamy się nim do dzikich zwierząt: Ceść, nie jesteśmy już konsumentkami ani produktami. Jesteśmy piechurkami ziemskich dróg, tak jak wy.

Twierdzę, że zrzuciłyśmy skórę, bo naprawdę postrzegam nas inaczej. Mamy błysk używanych sztućców, wytworność srebra niebędącego ozdobą. Chcę przez to powiedzieć, że kąpiemy się ledwie raz, dwa razy w miesiącu, w tym żłobie ze sterylną jak lód wodą; że zużyłyśmy funkcjonalną odzież narciarską, a teraz obnosimy się ze swoją niekwestionowaną urodą, bo nie ma już komu jej oceniać. Kiedy nasze włosy są brudne, nakładamy na nie mąkę pszenną, żeby wchłonęła tłuszcz, a potem dmuchamy z całych sił, aż pokrywa nas pył i przypominamy duchy. Od kiedy uciekłyśmy z miasta, wszystko, co robimy, jest zabawą. Zabawą w grabienie suchych liści w ogrodzie. Zabawą w podlewanie sadzonek w szklarni. Zabawą w wyrywanie sobie nabrzmiałych kleszczy z kostek. Jesteśmy tym, czym wszyscy byśmy się stali, gdyby nikt nie patrzył, ale zawsze ktoś patrzy, zawsze. W zeszłym tygodniu odwiedziła nas kobieta, która nazywała samą siebie technikiem do spraw socjalnych z rady miasta, do której należałyśmy – zauważyłam, że ostatnio pracownicy socjalni wolą nie nazywać samych siebie wprost, niczym tajna policja – i podarowała nam kilka baniaków wody pitnej, razem z formularzami do zapisania małej do lokalnego przedszkola.

– Jeżeli transport jest problemem, autobus szkolny mógłby po was przyjeżdżać – powiedziała, a ja się zaśmiałam, bo gdyby transport nie był problemem, nigdy byśmy nie zamieszkały na opuszczonej wsi. Nasz ostatni sąsiad, osiemdziesięciosiedmioletni pan mieszkający z seterką, którą nazywał pogardliwie Suką, wyprowadził się do miasta, ponieważ nie odnowiono mu prawa jazdy, a tutaj bez samochodu można liczyć tylko na własne nogi. Nie miałyśmy nic przeciwko, bo staruch był nieuprzejmy i narzekał, że nasze kury kręcą się po domach opuszczonych przez jego krewnych wieki temu, ale bezprawie to bezprawie, nawet jeśli dotyka tych, których wcale nie kochamy.

– Nie mam zamiaru posyłać małej do szkoły, dopóki nie będzie to obowiązkowe – oświadczyłam pracownicy socjalnej, która nazywała siebie technikiem do spraw socjalnych, a ta zaczęła kiwać głową z taką werwą, jakby zamiast przytaknąć moim słowom, chciała je odpędzić.

– To może chociaż zameldowanie? Jeżeli wpiszecie się do rejestru mieszkańców, będziemy mogli zapewnić wam media. Miałybyście prąd i bieżącą wodę. Przecież to podstawa. Potrzebowałabym tylko twojego dowodu. Pomyśl o córce…

Kobieta przemawiała do nas z rogu ganku zagarniętego przez cykutę, a ja pomyślałam sobie, że z tym swoim cienkim płaszczykiem i urzędniczym żargonem na pewno jest jedną z tych osób, które łatwo mylą cykutę z pietruszką. Wpadł mi do głowy pewien pomysł, ale się powstrzymałam. Wzięłam głęboki oddech i się powstrzymałam. Zrobiłam to, co zawsze polecam zrobić mojej córce, kiedy coś ją boli: wbiłam wzrok w odległy zarys pasma górskiego i odczekałam, aż niebo przetnie jakiś sęp. Wtedy na nowo byłyśmy same. Wolne i niezidentyfikowane. Nie do namierzenia.

Wczoraj widziałyśmy jaszczurkę w tym samym kolorze co pąki roślin. Z tarczą strzelniczą na plecach przecinała błotnistą drogę, ale kiedy tylko dotarła do pól uprawnych, wtopiła się w to, co identyczne wokół niej. Skłoniło mnie to do refleksji nad czymś, co przeczuwałam od dłuższego czasu. Już nie jestem kobietą. Jestem kamuflującym się zwierzęciem, którego skóra jest rewersem ziemi. Błotem, które spłynęło z gór, rysuję czterolistną koniczynę na czole małej i żegnamy się z naszym odbiciem, gdyż ponagla nas słońce wysoko na niebie, niedaleko dzwonnicy – zostało jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Trzeba nakarmić kury i narąbać drewna na opał, i zagotować wodę, i podgrzać purée z warzyw twardych jak klepisko. Z każdym zmierzchem, każdym nowym ogniskiem, boję się, że płomienie wystrzelą zbyt wysoko i zniknie to, co zbudowałyśmy za dnia, ale jednocześnie wiem, że jest to strach pierwotny i nieuleczalny – subtelna świadomość ciała, będącego wspomnieniem poprzedniego ciała, spalonego na stosie; powtarzam sobie również, że nasz dom jest tylko punktem na rozległej sieci łączącej nas z resztą świata, z innymi kobietami i dziewczynkami odmawiającymi podania swojego imienia do pierwszego lepszego spisu i godzącymi się na życie pod gołym niebem, aby oddalić od siebie zagrożenie, szantaż eksmisji. Miasto nas wypędziło, ale wieś daje nam schronienie, gdyż jej inercja zamazuje granice między tym, co w środku, i tym, co na zewnątrz. Będziemy zmieniać skórę i wtapiać się w nowe pastwiska, jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób czuję, że zawsze mieszkałyśmy i zawsze będziemy mieszkać w tej wiosce.

More by Katarzyna Górska

Notatki z życia Frances Donnell

Prolog W 1945 roku Frances Donnell – pisarka i uznana hodowczyni ptactwa – przyszła na świat w Stanach Zjednoczonych. W 1983 sfałszowała własną śmierć, udając, że umiera na toczeń – chorobę, z którą się borykała od młodości. Kilka miesięcy później okazało się, że to tylko plotka. Po pewnych kontrowersjach, do których jeszcze wrócimy, Frances na wiele dekad pozostała osobą anonimową. Już w wieku XXI, przygnieciona ciężarem choroby, która nie przestawała trawić jej ciała, przybyła do Hiszpanii. Zawsze powtarzała, że opuściła swój kraj, gdy zrobiła się za stara, żeby siadać do pisania. A przecie...
Translated from ES to PL by Katarzyna Górska
Written in ES by Adriana Murad Konings

Zmiana zdania

Maixa radzi, żebym wymawiała wyraźnie wszystkie sylaby, nie siliła się na londyński akcent, nie zatrzymywała się za długo przy części teoretycznej, sprawdziła przed rozpoczęciem obrony sprzęt komputerowy, była korna, zapisała sobie pytania i sugestie komisji i zaprosiła ich na obiad w restauracji z zamkniętym menu. June uważa, że pomysł z restauracją jest do bani i sugeruje catering na wydziale, cytat Webera, połówkę valium do śniadania i podwózkę do Gasteiz. Przystaję na bibliografię i transport. Ruszamy z Bilbao z moją mamą, kuzynką i chłopakiem, ściśnięci na tylnym siedzeniu, z migocącą la...
Translated from ES to PL by Katarzyna Górska
Written in ES by Aixa De la Cruz Regúlez

Pochwała huraganu

Zawsze sprawiała mi przyjemność przemoc tego, co codzienne: na przykład szklanki tłuczonej w ciemności. Czasem się zastanawiam, czy to wspomnienie naprawdę jest moje. Przeżywam tę scenę na nowo z niepowstrzymaną wręcz radością: przedmiot upada i rozbija się, a potem słychać potworny hałas i chór głosów w środku nocy. Moja matka włącza światło, żeby oświetlić porozrzucane kawałki. Jej otwarta dłoń zawieszona w powietrzu, tuż nade mną. Odgłos wymierzanego policzka, który w niczym nie przypomina dźwięku uderzającego o podłogę szkła, i nagły przebłysk świadomości, że wszystko jest częścią tej same...
Translated from ES to PL by Katarzyna Górska
Written in ES by Alejandro Morellón Mariano

Ptaki zwiastujące przyszłość

Wygląda na niemożliwe wręcz połączenie sowy, nietoperza, pingwina i szopa pracza; ma niebieską sierść, duże i czerwone oczy, żółty dziób, a zamiast rąk – dwa małe skrzydła ruszające się po uruchomieniu. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, mówi ona. Noa uważa zakup za trafiony, mimo że nieco przekroczył jej budżet. Potrzebowała dziesięciu kieszonkowych, żeby uzbierać pieniądze, ale teraz, widząc jego radość, cieszy się, że zrezygnowała z kina, wesołego miasteczka, a nawet piątkowych kręgli z przyjaciółkami. Daniel trzyma zabawkę, jakby była żywym stworzeniem, starając się wyczytać ...
Translated from ES to PL by Katarzyna Górska
Written in ES by Alejandro Morellón Mariano

Wszystkie zwierzęta polne

Tego ranka, jak zwykle, obudziła się głodna. Kwakanie kaczek przelatujących nad dachem odbiło się echem od ścian sypialni i dziewczynka uniosła się na łóżku. Ptaki przybyły do domu babci z daleka, może nawet z innego kontynentu, machając skrzydłami. Pewnego dnia po prostu przestała chodzić do szkoły i przywieziono ją tutaj, do babci, która mieszkała obok jeziora, kilka kilometrów od najbliższego miasteczka. Nikogo nie obchodziła. Jej rodzice pragnęli prywatności, albo pracowali, tam w mieście, nie wiadomo dokładnie. Nie miała za to wątpliwości co do burczenia w żołądku każdego ranka, ale równi...
Translated from ES to PL by Katarzyna Górska
Written in ES by Adriana Murad Konings
More in PL

Glosariusz osadzonego

Glosariusz osadzonego zawiera słowa i historie osadzonych z turyńskiego zakładu karnego Lorusso e Cutugno, osadzonych w V sekcji pawilonu C przeznaczonego dla „więźniów chronionych”. Powstał jako owoc dwuletnich warsztatów kreatywnego pisania, które odbywały się w więzieniu. Każdy wie, co oznaczają słowa „dom”, „zima” czy „miłość”, ich znaczenie jest niepodważalne. Jednak w zakładzie karnym podlega ono przemianie, a przemiana owa wynika ze specyfiki miejsca: wewnątrz nie istnieje nic, co poza, słowa stają się prehistoryczne. Jakby skamieniały w przedwiecznej epoce. To właśnie w tych współdzie...
Translated from IT to PL by Mateusz Kłodecki
Written in IT by Sara Micello

Szczerze mówiąc, kochanie, nic mnie to nie obchodzi

Marek rzuca mnie na łóżko, a coś w jego twarzy i w sposobie, w jaki mnie chwycił, sprawia, że zupełnie tracę orientację, jakby zmiotła mnie lawina; nagle nie umiem powiedzieć, gdzie jest góra, gdzie dół. Trwa to zaledwie ułamek sekundy, już po chwili jego ręce wyciągają mnie na powierzchnię – wciąż leżę na materacu, ale góra i dół nieodwołalnie wracają na swoje miejsce. I dopiero teraz zdaję sobie sprawę, co widziałam, dopiero teraz to do mnie dociera, choć jeszcze nie w pełni: krótki, ulotny rozbłysk, jak kiedy ktoś na moment zapala światło i zaraz je gasi. Człowiek wie, że coś zobaczył – naw...
Translated from CZ to PL by Agata Wróbel
Written in CZ by Lucie Faulerová

Ja nie chcę być psem

Wystukuję na klawiaturze: TERMINACJA ZŁAMANEGO SERCA. To musi się natychmiast skończyć. Znajduję cudze historie, nie chcę historii, chcę rozwiązań, a nie współczucia. Wpisuję: TRANSFORMACJA. Wyszukiwarka informuje, że może być matematyczna albo genetyczna. Wybieram tę drugą, dokonując tym samym pierwszego wyboru. Mam już dość tego ciała, za wiele osób je całowało, być może jest popsute, nierozważnie się z nim obchodziłam, zbyt swobodnie, ono musi zniknąć, zmienić się i udoskonalić. Transformacja genetyczna. Na ekranie pojawia się kuracja sokowa. „Przejdź transformację i stań się nową wersją si...
Translated from NL to PL by Olga Niziołek
Written in NL by Alma Mathijsen

Osad z kamienia

Bo widzisz, chwilę to trwa, zanim taka słuchawka prysznicowa weźmie i zarośnie kamieniem. Teraz, gdy z wężem wokół szyi zwisam w połowie na korytarzu, a w połowie na schodach, myślę sobie: jakby te moje ziomki raz zobaczyły łazienkę, to by się mogły domyślić. Gdyby jeden jedyny raz weszli na górę, jak zrobiła to Emma tamtego popołudnia. Obejrzeliby sobie słuchawkę prysznicową, odkręcili i zakręcili kran, spojrzeli na wapienny osad pokrywający ścianę kabiny, zauważyli w umywalce moje pospiesznie zgolone włosy i zaraz by wiedzieli: z tym gościem jest coś nie halo, musimy go ratować. Łazienka prz...
Translated from NL to PL by Olga Niziołek
Written in NL by Lisa Weeda

Tapioka

Pomruk silnika należącej do stowarzyszenia furgonetki obwieścił, że nadeszła pora obiadu. Słońce prażyło tak mocno, że aż nie dało się go zobaczyć. Starzec stał pod figowcem w brudnej, rozchełstanej koszuli, a na ustach, w których trzymał papierosa, malował się ironiczny uśmiech. Przyglądał się, jak Brazylijka – dwie wielkie mokre plamy pod pachami uniformu i równie przepocone plecy – wysiada z pojazdu, bierze siatkę z jedzeniem i idzie do służącej za kuchnię przybudówki, gdzie przeważnie przesiadywał. – Panie João! Panie João! Uśmiech uwydatnił na twarzy wszystkie zmarszczki, z których spły...
Translated from PT to PL by Gabriel Borowski
Written in PT by Daniela Costa

Morana

Przerwa w ruchu. Stosunkowo niewielu samobójców ginie na skutek uduszenia. Często kończy się na nieudanej próbie – człowiek traci przytomność i w efekcie słabnie ucisk na krtań. Co innego powieszenie, które od lat pozostaje w Czechach najchętniej wybieranym sposobem na odebranie sobie życia. Zwłaszcza wśród facetów: na tę metodę decyduje się około sześćdziesięciu jeden na stu mężczyzn i około czterdzieści na sto kobiet. Jeśli ofiara ma pecha i nie nastąpi przerwanie rdzenia kręgowego, do zgonu dochodzi mniej więcej po dziesięciu minutach. Zaskoczyło mnie, na ile sposobów można się powiesić...
Translated from CZ to PL by Agata Wróbel
Written in CZ by Lucie Faulerová